Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

häuser, dotąd niewolnik Wenery, zmysłów, szału, a tyś… tyś księżniczka moja, Elżbieta cudowna, wybawicielka moja!
AMA (w upojeniu): Tak, tak! o takiej roli marzyłam całe życie! Być czemś podobnem dla artysty…
ALFRED (porywa ją): Ty wyzwolenie moje! Za tobą pójdę, za gwiazdą moją dobrą, za duchem twym czarodziejskim… Chcesz, powiedz? Doprawdy? doprawdy?
AMA (kładzie głowę na jego piersi).
ALFRED: Ty bohaterko moja, to ty masz duszę artystyczną, ty skrzydła mi dajesz! (Wybucha śmiechem dziecinnym). A jakie to będzie kopnięcie dla filisterstwa! Plunięcie w twarz wszystkim mydlarzom, idyotom, idyotkom… Hahaha…
AMA (porwana jego wesołością): Hahaha!
ALFRED: Niech mają za swoje! Chcieli nam życie zaprzepaścić, w klatki nas zapakować — a my fiut! My ptaki wolne, my cygani artystyczni, bogowie młodzi… (Okrywa ją pocałunkami). Bogowie my greccy, Amo, i jak oni — w wolności, weselu, w pięknie — cudnie! cudnie!
AMA (w uniesieniu): Ulecieć, ulecieć — dzisiaj, zaraz…
ALFRED (chwyta kawał papieru, pisze gorączkowo): Na śmietniku żyłem dotąd — odpycham teraz przeszłość, zabijam ją, zapominam! Zginąć