Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z nas, dusz współczesnych… (Chwyta książkę i rzuca na ziemię, depce). Ot, co mi Szekspir!
FELKA: Fredek!
ALFRED: Gwiżdżę na Szekspirów, na stare graty, co, jak ruiny, zawalają tylko drogę, przeszkadzają… Nam trzeba innej sztuki; my ją stworzymy, my!!
FELKA: Nic nie rozumiem.
ALFRED: Nie rozumiesz, kociaku? tego nie trza rozumieć, to trzeba czuć! czuć!! Ja to uświadomiłem sobie dopiero wczoraj, tej nocy, po przedstawieniu… (W coraz większem wzburzeniu). Psiakrew, że też człowiek żyje w takiem mieście, w takich podłych warunkach… Co oni z nas robią, jakich robią kretynów, idyotów, filistrów nikczemnych!! Pomyśleć: dwadzieścia parę lat się przeżyło, a Tannhäusera nie znało
FELKA: …?
ALFRED: I wczoraj dopiero to przyszło, jak objawienie, jak grom, co mnie tu… tu… (Chwyta się za głowę, w pierś uderza). Pomyśl… Uwertura. Chór pielgrzymów… (Wymachując ręką, śpiewa kilka taktów). …Modlitwa… najpobożniejsza, najczystsza, wzniosła, serce się kaja, w proch pada… i zaraz Wenus… namiętność, żar, orgia rozszalałych zmysłów… A wśród tych dwóch ekstremów — on! poeta, artysta, dusza współczesna! Raz jedna potęga go porywa, raz druga… Hymn święty i bachanalie! Wenus —