Strona:Wiland - Libussa.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 15 —

miéyscu, w którém pierwszy raz mu się okazała. Kiwnęła ręką na niego, on do niéy przychodzi. Sylfia przywitała się z nim tak iak zawsze z łagodném uczuciem miłości; ale żal i tęskność, wkrótce iéy się na twarzy wyryły i łzy rzęsisto spadać zaczęły. Zdziwił się mocno Krakus, nigdy bowiem nie wi­dział smutną żonę, zawsze wesołą. „Co ci iest takiego? (zapytał) straszne przeczucia rozdzierała me serce. Powiedz, co znaczą te łzy?....“
Sylfia westchnęła, schyliła głowę na piersi małżonka i rzecze:
„Kochany mężu! w twoiéy niebytności wyczytałam w xiędze przeznaczenia, wyrók dla mego drzewa okropny, wyrok śmierci... rozstać się muszę z tobą na zawsze.... Chodź ze mną.... pobłogosławię twe córki, gdyż od dnia dzisiéyszego iuż mię nie ujrzycie!...“
„Porzuć te niepotrzebne i smutne myśli (odpowiedział Krakus). Jakież nieszczęście może zagrażać twemu drzewu? Czyż nie widzisz zdrowych iego gałęzi, pokrytych gęstemi liśćmi? Patrz iak głęboko puszcza swoie korzenie, i póki ia żywy iestem, nikt nie ośmieli się zerwać naymniéyszéy gałązki z twego ulubionego dębu!...“