Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję panu — rzekłem — ale pan patrzysz na rzeczy z zewnątrz, ja zaś z własnego sumienia.
Przerwał nam odgłos wielokrotnych strzałów, dochodzących z placu. Kula zbiła jedną z szyb nad naszemi głowami.
— Cóż to ma znaczyć znów? — zawołał z boleścią Lamartine.
Marrast i Marie wybiegli zobaczyć, co się dzieje.
— Ach, mój przyjacielu — zaczął znów Lamartine jakże ta władza rewolucyjna jest ciężką! Takie są odpowiedzialności i tak nagłe, wobec sumienia i wobec historyi! Od dwóch dni nie wiem doprawdy jak żyję. Wczoraj miałem zaledwie kilka siwych włosów, jutro będą wszystkie białe.
Tak, ale spełniasz pan wzniośle obowiązki geniuszu.
W kilka minut potem wrócił Armand Marrast.
— To nie było przeciw nam — rzekł — ale nie umiano mi wyjaśnić dokładnie tej opłakanej utarczki. Zdaje się, że było jakieś nieporozumienie w tłumie, strzały padły, dlaczego? czy przez omyłkę? czy wskutek starcia się republikanów z socyalistami? Nie wiadomo.
— Czy są ranni?
— Tak, nawet zabici.
Nastąpiło przykre milczenie. Wstałem.
— Będziecie musieli zapewne przedsięwziąć jakieś środki ostrożności.
— Ee! jakie środki — rzekł smutnie Lamartine. — Dziś rano postanowiliśmy już mniej więcej to samo, coś pan uczynił w swoim okręgu: gwardya narodowa