Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wam, którzy jesteście żyjący. I byłbym was przykuł do siebie na wieki. Pan i Cozetta i ja, bylibyśmy trzy głowy nakryte czapką zieloną! Czy ta myśl nie przejmuje cię dreszczem. Teraz jestem najnieszczęśliwszym tylko, a byłbym najpotworniejszym z ludzi. I zbrodnię tę popełniałbym codziennie! I to kłamstwo popełniałbym codziennie! I codziennie miałbym na twarzy tę maskę nocną. I codziennie udzielałbym wam moją sromotę! codziennie! wam, moim najdroższym, ukochanym dzieciom, wam, istotom niewinnym! Więc milczeć bagatela? zachować milczenie, rzecz prosta? Nie, bynajmniej, nie prosta. Jest milczenie, które kłamie. A moje kłamstwo, podstęp niegodziwy i podłość moją, zdradę i zbrodnię piłbym po kropli, byłbym ją wypluwał i pił znowu, skończyłbym o północy a rozpoczynał z rana, kłamałbym na dzień dobry, i kłamał na dobry wieczór, i spałbym na kłamstwie, i pożywałbym chleb, i patrzył w oczy Cozecie, i odpowiadał na uśmiech anioła uśmiechem potępieńca, i byłbym obmierzłym szalbierzem! I dla czego? żeby być szczęśliwym, ja! Alboż mam prawo być szczęśliwym? ja jestem za obrębem życia, mój panie.
Jan Valjean zatrzymał się. Marjusz słuchał. Niepodobna jest przerywać pewnego powiązania idei i boleści.
Jan Valjean znowu głos zniżył, ale ten głos z głuchego stał się złowrogim.
— Zapytujesz pan dla czego mówię? nikt mię nie denuncjował, nikt nie poszukuje, nie ściga, powiadasz. Owszem! denuncjowano mię, poszukują! ścigają! Kto? ja sam. Ja to sam tamuję sobie drogę, sam się ścigam, aresztuję i tracę, a kto sam się chwyta, ten dobrze chwyta.
I ująwszy w garście kołnierz surduta, ciągnął go ku Marjuszowi i mówił:
— Widzisz pan tę pięść. Czy nie dość silnie trzyma kołnierz, czy sądzisz, że go wypuści? Ah, jest