Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba, patrzaj! — rzekł jeden zamaskowany — to wesele.
— Fałszywe wesele — odpowiedział drugi. My jesteśmy prawdziwe.
I zbyt oddalone, by mogły zaczepić wesele, a przy tem obawiając się policjantów, dwie maski spojrzały gdzie indziej.
Po chwili zamaskowane grono miało dużo do roboty; lud zebrany na bulwarze zaczął na nie gwizdać, krzyczeć i wymyślać, bo w taki sposób pospólstwo pieści się z maskaradą; dwie maski, które rozpoczęły rozmowę, przyłączyły się do towarzyszy, by stawić czoło tłumowi, i wyczerpywali wszystkie pociski z arsenału Targów, odpowiadając obelgą na olbrzymie wybuchy paszczy ludowej. Między tłumem i maskami nastała straszna utarczka na przenośnie.
Tymczasem dwie inne maski z tego samego powozu, Hiszpan z potwornym nosem, miną starowiny i ogromnemi czarnemi wąsami — i chuda przekupka, młodziuchna dziewczyna, w czarnej masce, zauważyli także wesele, i gdy towarzysze i przechodnie lżyli się, oni pocichu wszczęli między sobą djalog.
Wrzawa na ulicy zagłuszała ich rozmowę. Deszcz ulewny zmoczył powóz odkryty; wiatr lutowy wcale nie był ciepły, odpowiadając Hiszpanowi, wygorsowana przekupka dzwoniła zębami śmiała się i kasłała.
Oto ich djalog:
— Powiedzno.
— Co tatulu?
— Widzisz tego starego?
— Jakiego starego?
— Tego tam w pierwszym wozie weselnym z naszej strony.
— Który ma rękę zawieszoną na czarnej chustce?
— Właśnie.
— Więc cóż?
— Jestem pewny że go znam.
— A!