Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyłem do światła, a przytem był tak zmieniony, obłocony i zakrwawiony, że nawet we dnie by go nie poznano. Przeciwnik oświecony światłem wprawdzie bladem, ale jasnem, mimo bladości odrazu wpadł w oko Janowi Valjean. Ta nierówność warunków zapewniła pewną przewagę Janowi Valjean w tajemniczym pojedynku, który mieli stoczyć z sobą ci dwaj ludzie. Spotkanie miało miejsce między zakrytym Janem Valjean i odsłonionym Thenardierem.
Jan Valjean zaraz spostrzegł, że Thenardier go nie poznaje.
Przez chwilę patrzyli na siebie w tym półcieniu, jakby mierzyli wzajem swe siły. Thenardier pierwszy przerwał milczenie.
— Co zrobisz, by się stąd wydostać?
Jan Valjean nie odpowiedział.
Thenardier mówił dalej:
— Ani myśl o otworzeniu wytrychem kraty. A jednak musisz stąd wyjść.
— To prawda — rzekł Jan Valjean.
— A więc do równego działu.
— Co chcesz powiedzieć?
— Tyś zabił człowieka, dobrze, ale ja mam klucz.
Thenardier wskazał palcem na Marjusza i mówił dalej:
— Nie znam cię, ale ci dopomogę. Musisz być jednym z przyjaciół.
Jan Valjean zaczynał pojmować. Thenardier brał go za zabójcę.
Thenardier dodał:
— Posłuchaj, towarzyszu. Pewnie nie zabiłeś tego człeka, nie zajrzawszy wprzód co ma w kieszeni. Daj mi połowę, otworzę ci wrota.
I na poły dobywszy gruby kulcz z pod dziurawej bluzy, mówił dalej:
— Czy chcesz wydostać się na wolność? Podaję ci sposób.