Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kładę ci łopatą, że on już chory. O tej godzinie tapicer nie wart końca paznogcia. Nie poradzimy na to. Za pas nogi! Zdaje mi się co chwila, że motużnik ma nas w garści[1].
Montparnasse słabo się już opierał. W istocie ci czterej ludzie, z całą wiernością bandytów, którzy się nigdy nie porzucają wzajemnie myszkowali przez całą noc około więzienia la Force, bez względu na niebezpieczeństwo, w nadziei, że na szczycie jakiej ściany ujrzą Thenardiera. Jednakże noc, która już zaczynała się robić rzeczywiście zbyt „ładną“ gdyż nawałnica opustoszyła wszystkie ulice, zimno przenikające ich do kości, odzież przemokła, obuwie podziurawione, szmer niespokojny, dolatujący z więzienia, ubiegające szybko godziny, napotykane patrole, uchodząca nadzieja, strach powracający — wszystko to zmuszało ich do odejścia: chwila jeszcze, a już odejdą. Thernadier dyszał na szczycie ściany, jak rozbitki Meduzy na tratwie, widząc, że ujrzany przez nich okręt znika z nad poziomu.
Nie śmiał ich zawołać: krzyk mógłby się dać słyszeć i zgubić wszystko, powziął myśl jedną, ostatnią, promyk nadziei; wyjął z kieszeni koniec liny Brujona, którą oderwał od wyłamanej kraty w kominie Nowego Budynku i rzucił ją na dół w głąb oparkanienia.
Lina upadła przy nogach czterech rozmawiających.
— Wdowa![2] — rzekł Babet.
— Mój wąż![3] — rzekł Brujon.

    Widziałeś te światła. Już siedzi! chodźmy. Dorobił się dwudziestu lat więzienia. Nie boję się i nie jestem tchórzem, to wiadomo, lecz nie ma tu co robić, bo możemy w paść w pułapkę. Nie gniewaj się, pójdź z nami, wypijemy po parę kieliszków wódki.

  1. Mówię ci, że już złapany. O tej godzinie karczmarz nie wart ani grosza. Nie ma rady, chodźmy! Co chwila zdaje mi się, że mnie żandarm ma w ręku.
  2. Lina — (szwargot dzielnicy Temple).
  3. Lina — (szwargot podrogatkowy).