Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nęło w cieniu, i widać było tylko głowę. Powiedziałbyś, że to maska zgrzybiałości, wykrojona z nocy przez światło. Chłopak przypatrywał jej się czas jakiś.
— Jejmość Dobrodziejka — rzekł wreszcie — nie jest wcale z tego rodzaju piękności, w których ja gustuję.
Powiedziawszy to, puścił się w dalszą drogę, i zaczął śpiewać po dawnemu:

Jegomość król Podbipięta,

Chodził polować,

Chodził polować na kruki...

W tem miejscu przerwał sobie. Stanął był właśnie przed numerem 50 — 52, i znalazłszy drzwi zamknięte, zaczął w nie walić piętami w sposób rozgłośny, grzmiący i bohaterski, zdradzający raczej ciężkość chodaków, w które był obuty, jak małość nogi, mającej rozmiary dziecinne.
Tymczasem, ta sama baba, którą był spotkał na rogu ulicy Małego Bankiera, leciała za nim, wykrzykując co wlazło, i wygrażając pięściami:
— Co to znowu? co takiego? rany Boskie! toż tu ktoś drzwi wywala! dom cały roztrząsa!
Chłopak walił piętami w najlepsze.
Starej aż oddech zatykało.
— Oto mi śliczności gospodarstwo po domach! Bodaj cię choroba!
Znagła stanęła jak wryta. Poznała ulicznika.
— Ach! to ty, przeklęte pół-djable weneckie.
— A! to staruszka — rzekł chłopak. Jak się masz Jejmościuniu? Przyszedłem zwyczajnie odwiedzić moich rodziców.
Stara odpowiedziała z dwuznacznem skrzywieniem twarzy, której zgrzybiałość i brzydota spotęgowała wyraz nienawiści, ale wrażenie tego na nieszczęście przepadło w ciemnościaciach:
— Niema nikogo, utrapiony bębnie!
— Eeee! — rzekł chłopak — a gdzie tatulo?