Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Raz tylko gdy wpuszcza żałobników, przychodzących po trumnę. Gdy trumnę wyniosą, drzwi się zamykają.
— Kto zabija trumnę?
— Ja.
— A kto okrywa całunem?
— Także ja.
— Jesteście sami?
— Żaden mężczyzna, prócz lekarza policyjnego nie może wejść do sali umarłych. Stoi to napisane na ścianie.
— Czy nocy dzisiejszej, gdy wszyscy usną w klasztorze, możecie mnie ukryć w tej sali?
— Nie. Ale mogę was ukryć w małej ciemnej izdebce, tuż przy sali umarłych, gdzie składam moje narzędzia pogrzebowe: mam od niej klucz.
— O której godzinie przyjedzie jutro karawan?
— Około trzeciej po południu. Pogrzeb odbędzie się z wieczora nim noc zapadnie. Cmentarz Vaugirard jest dość daleko.
— Pozostanę w izdebce przez noc i całe rano. A jeść cokolwiek? będę głodny.
— Przyniosę.
— Możecie przyjść zabić mię w trumnie o drugiej?
Fauchelevent cofnął się i trzaskał palcami.
— Niepodobieństwo!
— Ba! cóż to niepodobnego wziąć młot i przybić gwoździe do desek?
Co ojcu Fauchelevent wydawało się rzeczą niesłychaną, powtarzamy, było dla Jana Valjean bagatelą. Jan Valjean miał gorsze przeprawy. Kto był więźniem zna sztukę zmniejszania się odpowiednio do średnicy otworu, przez który się ucieka. Więzień podlega ucieczce jak chory przesileniu, które go ocala lub gubi. Szczęśliwa ucieczka jest wyzdrowieniem. Na co się nie narażamy, byle wyzdrowieć? Dać się zagwoździć i unieść w skrzyni jak towar, żyć długo w pudle, znaleźć powietrze tam, gdzie go nie ma, oszczędnie