Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy byłeś w pewnych wymaganych warunkach, nader rzadkich, wązka deszczułka okiennicy otwierała się na prost ciebie, i wywołany cień stawał się widzeniem. Za kratą, za okiennicą dostrzegałeś o ile dozwalała widzieć krata, głowę a właściwie tylko usta i brodę, reszta pokryta czarna zasłoną. Dostrzegałeś czarny zakonny fartuszek na piersiach i zaledwie wyraźne kształty osłonione czarnym całunem. Ta głowa mówiła do ciebie, ale nie patrzyła na cię i nie uśmiechała się nigdy.
Światło z tyłu ciebie padało w ten sposób, że widziałeś ją białą, a ona ciebie czarnym. To światło było symbolem.
Tymczasem oczy zatapiały się chciwie przez wązki otwór w miejscu zamkniętem wszystkim spojrzeniom. Głęboka ciemność otaczała tę postać w żałobie. Oczy szperały w ciemności, pragnąc rozpoznać co było dokoła widziadła. Po pewnym czasie spostrzegałeś, żeś nic nie widział. Widziałeś noc, próżnię, ciemności, zmrok zimowy, pomięszany z wyziewami grobu, rodzaj strasznego spokoju, milczenie, w którem nie dolatywało twych uszów nawet westchnienie, ciemność, w której nawet widm nie dostrzegałeś.
Coś widział, było to wnętrze klasztoru.
Było to wnętrze posępnego i surowego domu, który zwano klasztorem Bernardynek Nieustającej Adoracji. Ta loża to parlatorjum. Ten głos pierwszy, który do ciebie przemówił, to głoś furtjanki, która nieustannie siedziała nieruchoma i milcząca z drugiej strony muru przy kwadratowym otworze, opatrzonym kratą żelazną i blachą o tysiącu dziurkach niby poddwójną przyłbicą.
Ciemność, zalegająca okratowaną lożę, ztąd pochodziła, że parlatorjum miało jedno okno od strony świata, a żadnego od strony klasztoru. Oczy profanów nie powinny były nic widzieć w tem świętem miejscu.