Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyż teraz znękany, ze złowrogiem zaślepieniem wiódł ku przepaściom tłumny zaprzęg legjonów? czy go porwał szał ostateczny w czterdziestym szóstym roku życia? czyż ten tytaniczny woźnica losu stał się już tylko olbrzymim wartogłowem?
Nie sądzimy, by tak było.
Zdaniem wszystkich, plan bitwy jego był arcydziełem. Iść prosto do środka linji sprzymierzonych, zrobić wyłom w nieprzyjacielu, przeciąć go na dwoje, pchnąć połowę angielską na Hal, a połowę pruską na Tongres, zrobić z Wellingtona i Blüchera dwa odłamki, zdobyć Mont-Saint-Jean, zająć Bruksellę i pchnąć Niemców w Ren, a Anglika w morze: wszystko to miał na celu Napoleon w tej bitwie. O reszcie pomyślałby później.
Nie potrzebujem mówić, że nie mamy pretensji pisać historji bitwy pod Waterloo; jedna z początkowych scen dramatu, który opowiadamy, łączy się z tą bitwą; ale jej historja nie jest naszym przedmiotem; zresztą historja ta już jest napisaną po mistrzowsku z dwóch różnych punktów widzenia przez Napoleona i Charrasa. Niech ci dwaj historycy się ścierają z sobą; my jesteśmy tylko świadkiem zdaleka, przechodniem po równinie, badaczem pochylonym nad tą ziemią umierzwioną ciałem ludzkiem, biorącym może pozory za rzeczywistość; nie mamy prawa stawić czoła badaczom, w imieniu nauki sądzić ogół faktów w którym niewątpliwie znajdą się i ułudne zjawiska; nie mamy ani doświadczenia wojskowego, ani kompetencji strategicznej do tworzenia systemów; zdaniem naszem, szereg przypadkowych zdarzeń góruje pod Waterloo nad planami obydwóch wodzów, a gdy chodzi o los, tego tajemniczego winowajcę, sądzimy jak lud-sędzia, naiwnie.