Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domu, za każdemi drzwiami, za każdem drzewem stał człowiek milczący. Ludzie ci patrzyli, jakem przechodził.
Wyszedłem z miasta i błądziłem po polach.
Po pewnym czasie obróciłem się i ujrzałem za sobą tłum ludu. Poznałem, że to byli owi ludzie, których widziałem w mieście. Mieli dziwne głowy. Nie zdawali się spieszyć, a jednak szli prędzej odemnie. Chód ich nie wydawał żadnego szmeru. Po chwili tłum mię otoczył. Twarze tych ludzi miały kolor ziemi.
Wówczas pierwszy, któregom ujrzał i zapytał, wchodząc do miasta, rzekł do mnie: Dokąd idziesz? Azali nie wiesz, że już oddawna umarłeś?
Otworzyłem usta do odpowiedzi, alem spostrzegł, że już dokoła mnie nie było nikogo.“
Obudził się. Był zdrętwiały od zimna. Chłodny wiatr poranny poruszał na zawiasach otwarte okna. Ogień zagasł, świeca się dopalała. Jeszcze była noc ciemna.
Podniósł się i zbliżył do okna. Na niebie ani jednej gwiazdy.
Z okna widać było podwórko i ulicę. Nagle usłyszał szmer ostry i suchy. Spuścił oczy i ujrzał pod sobą dwie czerwone gwiazdy, których promienie dziwacznie przedłużały się i skracały w cieniu.
Na poły pogrążony w marzeniach sennych rzekł do siebie: Ach! nie ma ich na niebie. Są teraz na ziemi.
Drugi łoskot podobny do pierwszego rozbudził go zupełnie, spojrzał i poznał, że dwie gwiazdy były latarniami powozu. Przy ich świetle ujrzał kształty tego powozu. Był to tilbury, do którego stał zaprzężony biały konik. Ów łoskot, który słyszał, były to uderzenia kopyta końskiego o bruk.
— Co to za powóz? — rzekł. — Co tu robi tak rano?
W tej chwili zapukano do drzwi.