Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od początku rozmowy o niczem innem nie myślał, ale jakoś, nie wiedząc dlaczego, nie śmiał zadać pytania.
— Czy wasz koń mocne ma przednie nogi? — zapytał p. Madeleine?
— Doskonałe, panie merze. Będzie go pan nieco powściągał przy zjeżdżaniu z góry. Dużo jest pagórków tam, gdzie się pan udaje?
— Nie zapomnij pan stawić konia punkt o wpół do piątej rano, odpowiedział p. Madeleine i wyszedł.
Flamandczyk zgłupiał zupełnie, jak później sam opowiadał.
P. mer wyszedł od kilku minut, gdy znowu drzwi się otworzyły; był to p. mer.
Zawsze miał tę samą minę zimną i roztargnioną.
— Panie Scaufflaire — rzekł — ile cenisz konia i tilbury, które od pana najmuję?
— Czy p. mer chce je kupić?
— Nie, ale na wszelki wypadek, chcę żebyś nie miał straty. Za powrotem oddasz mi pan pieniądze. Ile za kabrjolet i konia?
— Pięćset franków, panie merze.
— Oto je masz.
P. Madeleine położył na stole bilet bankowy i wyszedł; tym razem już nie wrócił.
Majster Scaufflaire okrutnie żałował, że nie powiedział tysiąc franków. Zresztą koń i tilbury razem warte były sto talarów.
Flamandczyk przywołał żonę i opowiedział całą przygodę. Gdzie u djabła pan mer może jechać? Złożyli radę. — Udaje się do Paryża — rzekła żona. — Nie zdaje mi się — odparł mąż. — P. Madeleine zapomniał na kominku papier z cyframi. Flamandczyk wziął go i rozważał. — Pięć, sześć, ośm i pół? to widać znaczy stacje pocztowe. Obrócił się do żony. — Odgadłem! — Jakim sposobem? — Ztąd jest pięć mil do Hesdin,