Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
46
WIKTOR HUGO.

— Quasimodo! — zawołał — teraz będziesz się nazywał ślepym.
I strzelił. Strzała świsnęła i ugodziła w lewe ramię garbusa. Quasimodo, jakby rany nie czując, wyrwał strzałę z ramienia, złamał ją na kolanie, i dwa kawałki rzucił na ziemię. Jan nie miał czasu strzelić powtórnie, bo Quasimodo nagle wpadł na niego i przycisnął do muru, aż zbroja na nim, trzeszcząc, spłaszczyła się.
Wtedy przy świetle pochodni dziwny a straszny ukazał się widok.
Quasimodo lewą ręką ujął Jana, który się nawet nie bronił, tak był zmieszany. Poczem prawą z największą flegmą zaczął rozbierać go ze zbroi, z pałasza, z kaska i naramienników. Rzekłbyś, że małpa wyłuskuje orzech. Quasimodo rzucał na ziemię żelazne te skorupy.
Kiedy Jan ujrzał się rozbrojonym i rozebranym, nie śmiał mówić do głuchego, ale zaczął się śmiać i śpiewać, jakby się nie bał niczego:

Miasto Carabra ustrojone,
Marafin je złupił....
........
........

Nie zdołał skończyć. Quasimodo jedną ręką pochwycił go za nogę i, wywijając nim nad przepaścią jak procą, uderzył o mur czaszką, a następnie rzucił. Ciało, skulone we dwoje, z pustą już czaszką, zawisło na murze, w połowie drogi, na jednej z architektonicznych ozdób.
Krzyk trwogi rozległ się pomiędzy truandami.