Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
37
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Strzelajcie do okien! — zawołał Clopin.
Okna pozamykały się natychmiast i biedni mieszczanie wrócili pocić się ze strachu do boku swoich żon, zapytując siebie, czy teraz już nawet na placach przedkościelnych ma się szabas odprawiać. Mężowie, przypominając sobie napad Burgundczyków w 64 roku, poczęli myśleć o rabunkach ówczesnych, kobiety o gwałtach — i wszyscy razem drżeli.
— Łeb na łeb! — powtórzyli argotczycy, ale się zbliżać nie śmieli. Patrzyli to na kościół, to na belkę. Belka nie ruszała się, kościół był spokojny i pusty; przecież jakaś trwoga przenikała truandów.
— Dalej do pracy, dzieci! — krzyknął Clopin Trouille-fou. — Wyważyć bramę.
Nie postąpił nikt kroku.
— Do pioruna! to mi chłopy, co się lękają kawałka drzewa.
Stary cygan odezwał się.
— Dowódzco, to nie belka nas trwoży, ale drzwi całe okute żelaznemi sztabami: młoty i obcęgi nic tam nie pomogą.
— A czegóż wam trzeba, aby je wyważyć? — zapytał Clopin.
— Trzeba nam tarana.
Król Tunów pobiegł do belki i dotknął ją nogą.
— Oto jest! — rzekł — sami kanonicy wam go przysłali. — I, kłaniając się kościołowi, mówił: — Bóg zapłać, ojcowie wielebni!
Ten dowcip natchnął odwagą truandów; podniesiono ciężką belkę i uderzono nią w bramę. Widząc, jak tę belkę sto rąk wznosiło, rzekłbyś, że potworne