Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
36
WIKTOR HUGO.

— Bogu dzięki! umknąłem! — zawołał Jan — poczułem pismo nosem, ale za to Piotr Assommeur padł jak długi.
Trudno powiedzieć, jaki przestrach pomiędzy truandów rzuciła ta belka. — Przez kilka chwil wytrzeszczali tylko oczy ku górze; kawał ten drzewa więcej ich przeląkł, niż gdyby dwadzieścia tysięcy łuczników królewskich nadeszło.
— Do szatana! — mówił przez zęby książę egipski — to czary, panowie!
— To księżyc pewnie rzucił nam to polano — rzekł Andrzej-Czerwony.
— O! księżyc czasem broi figle! — zakończył Franciszek Chante-prune.
— Do milion dyabłów! — wykrzykuął Clopin — głupcy wszyscy jesteście. — Sam jednak nie umiał sobie wytłómaczyć spadnięcia belki.
Na fasadzie nic dojrzeć nie było można, bo światła pochodni tam nie dosięgały. Belka ciężka leżała tymczasem na placu, a pod nią i przy niej rozlegał się jęk poranionych.
Król Tunów, po ochłonięciu z przestrachu, znalazł przecież wytłómaczenie tego zjawiska i rzekł:
— Do dyabła!... to kapituła się broni. Kiedy tak, to pal! rabuj!
— Rabuj! — powtórzyła rozjuszona tłuszcza. — I grad pocisków posypał się na fasadę kościoła z kusz i łuków.
Na ten huk sąsiedni mieszkańcy kościoła przebudzili się, i wiele szlafmyc ukazało się w oknach domów.