Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
135
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

na pokaleczone drzwi kościoła i na porozlewany na bruku ołów. Tyle tylko pozostało z nocnego rozruchu. Ogień, zapalony pomiędzy wieżami przez Quasimoda, zgasł oddawna. Tristan uprzątnął plac z trupów, które kazał wrzucić do Sekwany. Królowie tacy, jak Ludwik XI, starają się prędko zmyć bruki po rzezi.
Poniżej miejsca, gdzie się zatrzymał alchemik, była rynna z kamienia wyciosana, jakie zwykle ozdabiają gmachy gotyckie; na niej rosły gwoździki; nad alchemikiem wysoko słychać było śpiew ptasząt.
Ale alchemik nic nie słyszał i nic nie widział. Należał do rzędu ludzi, dla których niema poranków, ptaszków i kwiatów. Wzrok jego i uwaga w jeden punkt były zwrócone.
Quasimodo chciał go zapytać, co zrobił z cyganką, ale Klaudyusz w tej chwili zdawał się zapominać o świecie całym. Przebywał on zapewne jedną z owych strasznych chwil życia, w których nie czułoby się nawet, gdyby ziemia zapadła pod stopami. Z oczami wlepionemi w jeden punkt, był nieruchomy i milczący, a w tem milczeniu i nieruchomości było coś tak okropnego, że dzwonnik drżał wobec nich i przerywać ich nie śmiał. Kierując wzrok za spojrzeniem alchemika, wyjrzał na plac de Grève.
W ten sposób zobaczył to, na co Klaudyusz patrzał. Na placu stała szubienica, żołnierze i lud ją otaczali. Jakiś mężczazna ciągnął po bruku coś białego, do czego czepiało się coś czarnego. Człowiek ów zatrzymał się u stóp drabiny, stojącej przy szubienicy. Tu zdarzyło się coś, czego Quasimodo dobrze nie dostrzegł. Nie żeby jego jedyne oko zawiodło go, ale