Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
128
WIKTOR HUGO.

Dwóm kobietom, z których jedna jest matka, a druga córką, każdy chętnie drogę wskaże. Puśćcież nas! jesteśmy z Reims. To niepodobna, żebyście mi moją maleńką zabrali.
Trudno opowiedzieć całą tę scenę. Nie jesteśmy w stanie dać nawet wyobrażenia o ruchach, tonie, łzach, które nieszczęśliwa matka połykała mówiąc, o łamaniu, to składaniu rąk jak do modlitwy, o uśmiechach, zamierających z rozpaczy, o lamencie, westchnieniach, krzykach trwogi i nadziei wśród słów bezładnych. Kiedy umilkła, Tristan zmarszczył brwi, zapewne dla ukrycia łzy, kręcącej mu się w oku. Zwalczając wszakże słabość, rzekł sucho i obojętnie:
— Król tak kazał.
Następnie, schyliwszy się do ucha Cousina, mówił cicho.
— Kończ prędzej!
Zapewne czuł, że i jemu zabraknie odwagi.
Kat i żołnierze weszli do izdebki. Matka żadnego nie stawiała oporu, tylko rzuciła się na ciało córki. Cyganka, widząc zbliżających się żołnierzy, wołała z wyrazem najokropniejszej trwogi:
— Matko, moja matko, broń mię!
— Tak, tak, — odrzekła pustelnica — będę cię broniła, bronię cię! I zaczęła ją konwulsyjnie całować.
Obie tak razem na ziemi — córka, tuląca się do matki, matka, osłaniająca córkę, tworzyły widowisko godne litości i współczucia.
Cousin wziął młodą dziewczynę pod ramiona. Uczuwszy jego ręce, Esmeralda lekko tylko krzyknęła