Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
115
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Położyła ją lekko na ziemi, później podniosła i, biorąc na ręce, jakby była małą jeszcze, chodziła z nią, śpiewając, mówiąc do niej, całując i zalewając się łzami.
— Moja droga, — mówiła pustelnica, przerywając całowanie — będziemy bardzo szczęśliwe. Jakiś spadek odziedziczyłam w rodzinnem mieście, wszak znasz Reims? O! nie, byłaś wówczas bardzo małą. O! gdybyś wiedziała, jak wtedy byłaś ładną!... Słuchaj, będziemy miały pola, dom. Ze mną będziesz sypiała. O! Boże! Boże! któżby temu uwierzył, że ja odzyskałam córkę!
— O! moja matko! — mówiła dziewczyna, ochłonąwszy nieco ze wzruszenia — cyganka dobrze mi mówiła. O! byłato dobra, stara cyganka, która mię jak piastunka pielęgnowała. Onato zawiesiła mi woreczek na szyi, mówiąc: „Strzeż tego, moje dziecię, bo to skarb, za pomocą którego odzyskasz matkę.“ Prawdę mówiła cyganka.
Pustelnica znowu wzięła córkę w swoje objęcia.
— Pójdź, niechaj cię jeszcze uściskam. Kiedy powrócimy do naszego miasta, włożymy te trzewiczki na nóżki Dzieciątku Jezus w kościele. Mój Boże! jaki masz ładny głos! zdaje mi się, że to muzyka. Ach! jakżem ja szczęśliwa! Pewno od niczego umrzeć nie można, skoro jeszcze nie umarłam z radości.
I zaczęła klaskać, śmiać się i krzyczeć:
— Bardzo będziemy szczęśliwe!
W tej chwili w izdebce dał się słyszeć szczęk oręża i tętent koni. — Cyganka rzuciła się w objęcia matki.
— Ratuj, ratuj mię, matko! otóż przybywają.