Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
110
WIKTOR HUGO.

a wszystko ci przebaczę. Zaklinam cię, nie czekaj tego, abym znowu stał się głazem, jak ta szubienica!... domagająca się ciebie także. Pomyśl, że w mojej dłoni trzymam nasze losy i że za jednem skinieniem oboje wpadniemy w przepaść. Jedno słowo dobre! błagam cię o jeden wyraz!...
Otwierała usta, aby mu odpowiedzieć, a on rzucił się do jej kolan, aby z uwielbieniem usłyszeć jej głos, może wzruszony. Ona rzekła:
— Jesteś mordercą!
Alchemik porwał ją w objęcia i głośno śmiać się zaczął jakimś śmiechem szatańskim.
— A więc morderca! — rzekł — a jednak ciebie mieć będzie! Nie chciałaś mieć mię za niewolnika, więc będę twoim panem. Musisz iść za mną; a nie, to cię na śmierć wydam. Musisz umierać, albo być moją, rozumiesz? Grób, albo ja!
Oczy zabłysły mu wściekłością. Usta lubieżnie dotknęły dziewicy i, wydzierającą się, obsypywały pocałunkami.
— Nie kąsaj mię, potworze! — krzyknęła. — Puszczaj mię, bo ci twe siwe powyrywam włosy.
Puścił ją i spojrzał ponuro. Cyganka, sądząc, że zwyciężyła, mówiła:
— Powtarzam ci, że kocham tylko Febusa, i tylko do niego należeć będę, bo Febus piękny, a ty stary, brzydki, wstrętny! Precz!
Syknął jak nieszczęśliwy, którego piętnują.
— Umieraj więc! — krzyknął z wściekłością.
Cyganka ujrzała twarz jego straszną, przerażające spojrzenie, i chciała uciekać. Klaudyusz znowu