Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
63
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Ach! — zawołała, zasłaniając oczy rękami — to on!
Następnie opuściła ręce, skłoniła głowę, oczy utopiła w ziemię i tak siedziała niema i drżąca.
Mężczyzna spoglądał na nią okiem jastrzębia, który długo krążył nad skowronkiem, ukrytym w trawie, aż naraz, zwężywszy koło swego lotu, wpada na swoją ofiarę i drgającą trzyma w swych szponach.
Nieszczęśliwa zaczęła szeptać ledwie dosłyszanym głosem:
— Dokończ! dokończ! zadaj ostatni raz! — i skuliła głowę w ramiona, jak owca, czekająca uderzenia rzeźniczego obucha.
— Więc się mnie boisz? — odezwał się nakoniec.
Ona nic nie odpowiedziała.
— Masz do mnie wstręt? — powtórzył.
Usta jej zwarły się, jakby się uśmiechała.
— Tak — rzekła — kat żartuje z potępionego. — Od dwóch miesięcy mię ściga, grozi, przestrasza. Gdyby nie on, o! mój Boże! jakżebym była szczęśliwą!... To on wtrącił mię w przepaść, to on go zabił!... mego Febusa!
Tu, zalewając się łzami, wzniosła oczy na mężczyznę i wyrzekła:
— Nędzniku, cóż ci uczyniłam? za co mię nienawidzisz? co masz przeciwko mnie?
— Kocham cię! — zawołał mężczyzna.
Łzy jej zatrzymały się nagle, spojrzała z osłupieniem. On zaś padł przed nią na kolana.
— Czy słyszysz? ja ciebie kocham! — zawołał powtórnie.