Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
51
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

gich stopek, które niegdyś czarowały mieszkańców Paryża.
— Szkoda! — rzekł przez zęby torturuik, przyglądając się wdzięcznym kształtom nóżki.
Gdyby tu był alchemik, przypomniałby sobie muchę i pająka. Wkrótce ujrzała nieszczęśliwa przez mgłę, zasłaniającą jej oczy, jak się ku niej zbliża rodzaj trzewika morderczego i jak straszne to żelazo obejmuje jej stopę. Przestrach powrócił jej siły.
— Zdejmijcie! — krzyknęła. — Łaski! łaski!
I zeskoczyła z łóżka, żeby się rzucić do nóg prokuratora, lecz noga jej była ujętą w żelaza i drzewce, więc padła jak pszczoła, której do skrzydeł kawałek przyczepiono ołowiu.
Na znak Charmolue znowu położono ją na łóżku i dwie potężne ręce przykrępowały ją pasem.
— Przyznaj się do wszystkiego — mówił Charmolue ze szczególną słodyczą w głosie.
— Jestem niewinną.
— A więc usprawiedliw się z zarzutów, wytłómacz okoliczności.
— Panie, kiedy nic nie wiem.
— A więc zaprzeczasz?
— Wszystkiemu.
— Dalej, Pierracie, — rzekł Charmolue — zaczynaj.
Pierrat zakręcił śrubę, żelazny trzewik się ścieśnił, i dziewica wydała przerażający krzyk, na określenie którego niema wyrazu w żadnym języku.
— Dosyć — mówił Charmolue. — Czy się przyznasz, cyganko?