Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
50
WIKTOR HUGO.

— Gdzie jest lekarz? — zapytał Charmolue.
— Tutaj — odpowiedział mężczyzna czarno ubrany, którego dotąd nie widziała.
Przejął ją dreszcz śmiertelny.
— Panno, — odezwał się łagodny głos prokuratora kościelnego — po raz trzeci cię zapytuję, czy zaprzeczasz popełnieniu zbrodni?
Tym razem tylko głową znak dała, bo głosu jej niestało.
— Zaprzeczasz! — rzekł Charmolue. — A więc z wielką przykrością muszę spełnić moją powinność.
— Panie prokuratorze, — rzekł Pierrat — od czego zaczniemy?
Charmolue wahał się niepewny, jak poeta, który rymu szuka.
— Od nóg — rzekł nakoniec.
Nieszczęśliwa, czując się opuszczoną przez Boga i ludzi, skłoniła głowę na piersi.
Torturnik i lekarz zbliżyli się doń. Jednocześnie dwóch pomocników zaczęło grzebać w obmierzłym arsenale. Na szczęk żelaztwa biedaczka drgnęła, jak żaba, którą galwanizują.
— Ach! — mówiła cicho — to dla ciebie, mój Febusie.
Później wpadła w nieczułość i milczenie. Ten widok każde powinienby poruszyć serce. Rzekłbyś, że szatan w przedsionku piekła dręczy biedną duszyczkę. To nędzne ciało, które miano poddać męczarniom, było słabem, wątłem i delikatnem, ciałem równie słabej istoty, rzuconej na pastwę losu, w ręce tych siepaczy.
Twarde ręce pomocników Pierrata dotknęły na-