Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
28
WIKTOR HUGO.

Czekał dopiero kwadrans, a zdawało mu się, że wieki. Nagle usłyszał skrzypienie schodów: ktoś wchodził. W drzwiach jego celi była szpara; przyłożył doń oko. Naprzód ukazała się stara ze światłem, następnie Febus muskający wąsy, wkońcu młoda i piękna Esmeralda. Alchemik zadrżał, jakiś mrok padł mu na oczy, pulsy poczęły bić mocno, przedmioty kręcić się wkoło — i nic już nie widział.
Kiedy przyszedł do siebie, Febus i Esmeralda byli sami; siedzieli na kufrze przy lampie, której blade światełko rzucało cień na ich twarze. Obok kufra było okno, przez które widzieć było można kawałek obłoków i księżyc kiedy-niekiedy.
Młoda dziewica była zapłoniona, drżąca. Długie spuszczone rzęsy nie pozwalały widzieć jej oczu; oficer zaś, na którego nie śmiała spojrzeć, był promieniejący. Machinalnie kreśliła końcem palca na ławie tajemnicze linie i patrzyła na palce. Koza leżała u jej stóp.
Kapitan był bardzo ładnie ubrany; na kołnierzu i mankietach miał złote hafty — wielka ówczesna elegancya.
Klaudyusz nie mógł dosłyszeć co mówili, bo krew w nim wrzała i serce strasznie biło.
(Rzecz nudna, rozmowa miłosna. „Kocham cię wiecznie“, muzyka nieznośna dla obojętnych słuchaczy; Klaudyusz nie był przecież obojętnym).
— Ach! — mówiła młoda dziewczyna, nie podnosząc oczu — nie pogardzaj mną, panie! Wiem, że to, co czynię, jest złem.
— Tobą pogardzać, moje dziecię! — odpowiedział czule oficer — tobą pogardzać? i dlaczego?