Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
119
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Dodajmy, że kościół, ten gmach obszerny, który ją ze wszech stron osłaniał, który ją strzegł, mieścił w sobie najwyższą otuchę. Uroczyste formy architektury, postawa religijna wszystkich przedmiotów, myśli pobożne i czyste, jakie się z nich wyrywały, działały na nią, nawet bez jej wiedzy. Gmach miał w sobie ten głos błogosławieństwa i powagi, że usypiał tę zbolałą duszę. Monotonny śpiew księży, odpowiedzi ludu, często głośne i przerywane, głos organów o tysiącach piszczałek, trzy dzwonnice pełne dzwonów, jak ule pszczół, cała ta orkiestra wyciągająca olbrzymią gamę, głuszyła w niej pamięć, wyobraźnię — boleść. Nadewszystko dzwony ją kołysały.
To też każde wschodzące słońce zastawało ją spokojniejszą, swobodniej oddychającą, mniej bladą. W miarę, jak zasklepiały się wewnętrzne jej rany, wdzięki i piękność zakwitały na twarzy. Dawny jej charakter powracał także, nawet wesołość, grymasy, miłość dla kozy, zamiłowanie śpiewu, wstydliwość. Rano, wstając, starała się ubierać w kąciku izdebki, lękając się, aby jaki sąsiad z okolicznych poddaszy nie ujrzał jej rozebranej przez okienko.
Ilekroć myśl o Febusie zostawiła jej chwilkę czasu, myślała także o Quasimodzie. On był jedynym węzłem, jaki ją łączył z żyjącymi. Nieszczęsna więcej jeszcze była odgrodzoną od świata niż Quasimodo. Często wyrzucała sobie niewdzięczność, ale nie mogła przywyknąć do biednego dzwonnika. Zanadto był potwornym.