Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
118
WIKTOR HUGO.

wszystkiem. Po tylu wstrząśnieniach wszystko w swem sercu uczuła zachwianem, oprócz miłości dla kapitana. Miłość, jak drzewo, zapuszcza w nas swoje korzenie i często zieleni się nawet na ruinach naszego serca.
To jest trudniejszem do wytłómaczenia, że, im bardziej namiętność ta jest ślepą, tem jest silniejszą, wtedy grunt jej jest najsilniejszym, kiedy sama w sobie nie ma racyi bytu.
Zapewne, nie bez goryczy myślała Esmeralda o kapitanie. Okropna to rzecz, zapewne, że i on mógł uwierzyć w taką niemożebność, że ona zadała mu raz sztyletem, ona, któraby za niego chętnie oddała życie. Ale czyż można było mieć o to żal do niego? wszak sama przyznała się do zbrodni, sama była winną, że, jako słaba kobieta, uległa torturom?... Cała wina spada więc na nią. Powinna była znieść wszystkie męczarnie, a nie wyrzec podobnego słowa. Nakoniec gdyby choć raz ujrzała Febusa, gdyby choć na jedną minutkę raz jeszcze go zobaczyła, jeden wyraz, jedno spojrzenie zdołałoby go z błędu wyprowadzić: wówczas była pewną jego miłości. Sama siebie łudzić usiłowała pod względem miłości Febusa, wmawiając w siebie, że dziewica, z którą go widziała w chwili swej publicznej pokuty, to pewnie jego siostra. Mało uzasadnione rozumowanie, ale zadawalniające ją, bo potrzebowała wierzyć, że Febus zawsze ją kocha i ją jedną. Alboż jej tego nie przysiągł? wszak ona nie znała obłudy. A następnie w tej całej sprawie czyż pozory nie walczyły przeciwko niej? Czekała więc i ufała.