Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
110
WIKTOR HUGO.

Tutaj, po utrudzającym biegu po wieżach i galeryach, Quasimodo złożył Esmeraldę. Przez czas trwania całego tego biegu młoda dziewica nie mogła odzyskać przytomności; wpół-uśpiona, wpół-przebudzona, czując tylko, że płynie w powietrzu, że leci w niem jak na skrzydłach, że ją coś unosi z ziemi. Kiedy-niekiedy usłyszała śmiech radosny lub grzmiący głos Quasimoda i rozwierała oczy; widziała wtedy niewyraźnie pod sobą morze dachów i wież Paryża, prawdziwą, różnokolorową mozajkę, a nad swą głową radosną i straszną zarazem twarz dzwonnika. Powieki jej zwierały się nanowo; sądziła, że już wszystko z nią się skończyło, że ją stracono w omdleniu, i że zły duch dostał ją w posiadanie i uniósł. Nie śmiała spojrzeć na niego i pozwalała się nieść.
Lecz kiedy zdyszany dzwonnik złożył ją w miejscu ucieczki, kiedy uczuła, jak jego potężne ręce odwiązują łagodnie powrozy, krępujące ją niemiłosiernie, uczuła owe nagłe wstrząśnienie, jakiego się doznaje, gdy okręt w noc ciemną przybija do brzegu. Jej myśli ocuciły się także, powróciły jedna po drugiej. Spostrzegła, że była w kościele Panny Maryi, przypomniała sobie, że ją wyrwano z rąk katów, że Febus żyje, że jej nie kocha, a te dwie myśli tyle jej sprawiły przykrości, że odwróciła się do Quasimody, mówiąc:
— Na co mię ratowałeś?
On spojrzał na nią, jakby chciał odgadnąć, co mówi. Ona powtórzyła pytanie. Wtedy rzucił smutnie oczyma i odszedł.