Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
104
WIKTOR HUGO.

— O! — rzekł — czy to być może, aby taka okropna scena odbyła się tu dzisiaj?
Wreszcie sprobował spojrzeć na kościół. Fasada była ciemną, a za nią niebo gwiaździste. Wschodzący księżyc, wznosząc się na horyzoncie, zatrzymał się w tej chwili nad prawą wieżą, i zdawało się, że zawisł nad nią.
Brama klasztoru była zamkniętą, lecz alchemik zawsze miał przy sobie klucz od laboratoryum w wieży. Ten posłużył mu do wejścia.
Znalazł kościół ciemny i milczący. Po wielkich cieniach, padających na ściany, poznał, że przygotowań do odbytej ceremonii jeszcze nie sprzątnięto. Wielki krzyż srebrny błyszczał wpośród ciemności, jak droga mleczna tej nocy grobowej. Wysokie okna chórowe wychylały z nad czarnej draperyi ostrołukowe swe wierzchołki i, przepuszczając przez swe szyby promień księżyca, blademi jaśniały barwami. Alchemik, spojrzawszy na blade szczyty tych okien gotyckich, sądził, że patrzy na infuły zmarłych biskupów. Przymknął oczy, a kiedy je rozwarł, zdawało mu się, że blade twarze umarłych wkoło go otaczają.
I zaczął uciekać przez kościół. Wtedy zdawało mu się, że świątynia pańska chwieje się, porusza, żyje; że każda z jej ogromnych kolumn jest olbrzymią łapą, która tłoczy kamienie, po których stąpa, i że cała katedra jest wielkim słoniem, który oddycha i idzie z dwiema wielkiemi wieżami.
Tak więc gorączka czy obłąkanie do tego doszły stopnia, że wszystko dlań zdawało się pe-