Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
96
WIKTOR HUGO.

i rzadkie domy przedmieść, lecz kiedy Paryż zniknął mu z oczu, kiedy się sądził o sto mil od niego, na polu, w puszczy, zatrzymał się i zdawało mu się, że odetchnął.
Straszne myśli tłumem nabiegły mu do głowy. Zajrzał w swą duszę i zadrżał. Myślał o tej nieszczęsnej dziewicy, którą zgubił i która jego zgubiła. Powiódł okiem po krętej drodze, na którą wpędziło ich przeznaczenie, aż do punktu, w którym ją przeciął. Myślał o próżności nauki, o cnocie, o ludziach, o sobie i ludzkiej słabości. Zatapiał się w złych myślach i czuł jak się w nim szatan uśmiecha.
Kopiąc w swej duszy, kiedy ujrzał jak wielkie w niej miejsce dla namiętności zrobiła natura, rozśmiał się gorzko. Z głębi serca poruszył całą nienawiść, całą swoją złośliwość, i poznał z zimną krwią lekarza, badającego chorobę, że ta złość i ta nienawiść była zwichniętą miłością; że miłość, to źródło cnót człowieka, w potworne rzeczy zmienia się w duszy niepowołanej i często mężczyznę przemienia w szatana. Roześmiał się szyderczo, pobladł i zobaczył w prawdziwem świetle tę nieszczęsną swą namiętność, która zakończyła się szubienicą dla jednej, a piekłem dla drugiego.
I znowu roześmiał się wspomniawszy, że Febus żyje, że jest swobodnym, wesołym, ma na sobie piękny mundur i nową przy sobie kochankę. Jego śmiech szyderczy powiększył się jeszcze, kiedy rozważył, że z tych, którym śmierć gotował, tylko ukochana przezeń cyganka jej nie uszła.