Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
95
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— A więc chcesz ognia?
— Ognia! — rzekła pokutnica ze szczególniejszym wyrazem — a czy go skrzeszecie z tej małej, co jest pod ziemią już od lat piętnastu?
Wszystkie jej członki zadrżały, oczy zaświeciły i wstała na kolana; następnie wyciągnęła wychudłą rękę ku dziecku, które na nią patrzało.
— Weźcie to dziecię! — zawołała — cyganka się zbliża.
Upadła twarzą na ziemię i biła o podłogę czołem, jakby kamieniem o kamień. Po chwili podczołgała się do kąta, w którym był mały trzewiczek. Kobiety nie śmiały na nią patrzeć, lecz słyszały tysiączne pocałunki i tysiączne westchnienia, pomieszane z odgłosem jakby uderzenia czołem o mur — po jednem z gwałtowniejszych uderzeń wszystko ucichło.
— Czy się zabiła? — rzekła Gerwaza, wychylając głowę przez okienko. — Siostro! siostro Gudulo!
— Siostro Gudulo! — powtórzyła Edwarda.
— Ach! Boże, ona się nie rusza — mówiła Gerwaza — Gudulo! Gudulo!
Mahietta, zaledwie mogąca oddychać, rzekła z wysiłkiem:
— Czekajcie! — następnie, schyliwszy się do okienka, zawołała: — Pakietto! Pakietto Chante-fleurie!
Dziecię, które nierozważnie zapaliło petardę, nie więcej się przestrasza, jak się ulękła Mahietta, skutkiem wyrzeczonych wyrazów.
Pustelnica zadrżała, podniosła się na nogi i podskoczyła ku okienku ze wzrokiem tak iskrzącym, że wszystkie trzy kobiety uciekły.