Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
87
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Ach! to smutna historya — rzecze Edwarda — nawet Burgundczyk zapłakałby nad nią.
— Teraz się nie dziwię — dodała Gerwaza — że tak się lękasz cyganów.
— I bardzoś dobrze zrobiła — ze swej strony rzekła Edwarda — żeś się schroniła przed niemi, bo to są podobno polscy cyganie.
— Bynajmniej! — mówią, że są z Hiszpanii i Katalonii — rzekła Gerwaza.
— Z Katalonii? to być może; — mówiła Edwarda — Polska, Katalonia i Walencya — zdaje mi się, że jedno. To tylko pewna, że to są cyganie.
— I że dzieci zjadają — dodała Gerwaza. — Ja wcale się nie dziwię tej Esmeraldzie, że się krzywi na cyganów, bo co to smacznego dzieci.
Mahietta szła w milczeniu. Była zatopioną w dumaniu, które zwykle jest skutkiem przykrego opowiadania i które dopiero ustaje, gdy przeniknie wszystkie zakątki serca.
Gerwaza przemówiła do niej:
— A co się stało z Chante-fleurie?
Mahietta nic nie odpowiadała. Gerwaza powtórzyła pytanie i trąciła ją w rękę. Mahietta zdawała się przebudzać z zamyślenia.
— Co się stało z Chante-fleurie? — rzecze, powtarzając machinalnie usłyszane wyrazy — nigdy jej już nie widziano.
A po niejakiej chwili dodała:
— Jedni mówią, że wyszła z Reims przez bramę Flechembault; inni — że przez bramę Brasée; jedni mówią, że wieczorem, a drudzy, że o świcie. Pewien