Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
86
WIKTOR HUGO.

dziecka. Szczęśliwa matka wstępuje na schody, wchodzi do ubogiej izdebki i, zamiast swojej lubej Agnieszki, znajduje potwora brzydkiego, kulawego, ślepego. Z obrzydzenia biedaczka zasłoniła oczy. — „Ach! — rzecze — czy czarownice zmieniły moje śliczne dziewczątko w obrzydliwego potwora?“ Było to wistocie bardzo szkaradne dziecko, które jakaś cyganka na świat wydała. Zdawało się ono mieć około lat czterech, mówiło jakimś językiem, którego zrozumieć było niepodobna, Chante-fleurie rzuciła się na mały trzewiczek, jedyny skarb, jaki po jej dziecku pozostał. Była długo nieruchoma, niemą, bez oddechu, jakby umarła. Nagle zadrżała na całem ciele, ucałowała swój skarb, i tak mocno łkać zaczęła, jakby jej serce pękało. Mówiła: — Och! moja córko, och! moja córko, gdzie jesteś? — Kiedy o tem wspomnę, to teraz jeszcze na płacz mi się zbiera, bo dzieci, to szpik naszych kości. Mój mały Eustachy, jaki on jest ładny! A gdybyście wiedziały jaki grzeczny! Wczoraj mówił do mnie: „Chcę być rycerzem.“ O, mój Eustasiu, gdybym ja ciebie straciła! — Chante-fleurie nagle powstała i zaczęła biegać po całem Reims, wołając: — Dalej, dalej na cyganów! spalić ich czarownice! — Cyganie już wyszli — noc zapadła i ścigać ich nie było można. Nazajutrz o 2 mile od Reims znaleziono ogniska, przy nich kawałki wstążek dziecięcia Pakietty i kilka kropel krwi. Było to z soboty na niedzielę i wszyscy mówili, że cyganie na szabas zjedli dziecinę. Kiedy Chante-fleuri dowiedziała się o tem, nie krzyczała i nie płakała, bo usta jej były nieruchome, ale nazajutrz włosy jej osiwiały i znikła.