Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
78
WIKTOR HUGO.

Dziecko trzeba było ciągnąć, cochwila bowiem potykało się. Prawda, że częściej patrzyło na placek, niż na bruk, więc matka, chcąc je uwolnić od cierpień Tantala, odebrała mu placek.
Kobiety te rozmawiały z sobą.
— Śpieszmy się — mówiła Mahietta, jedna z nich. — Lękam się, abyśmy nie przybyły zapóźno; w Châtelet powiedziano nam, że go zaraz poprowadzą do słupa.
— Ale dwie godziny ma stać pod pręgierzem, — odrzekła druga — to w sam czas staniemy.
— Czyś kiedy, Mahietto, widziała kogo u słupa?
— Tak, widziałam w Reims.
— Co to za słup w Reims? zapewne tylko chłopów przy nim stawiają.
— Chłopów! ja wcale przystojnych widziałam zbrodniarzy, nawet takich, co ojca lub matkę zabili. Chłopów! i za kogóż mię uważasz?
Prowincyonalistka widocznie gniewać się chciała o honor swego słupa. Na szczęście, towarzyszka jej, Edwarda Musnier, zmieniła przedmiot rozmowy.
— Apropos, Mahietto, co myślisz o posłach flamandzkich? czy także widziałaś w Reims podobnych?
— Co do tego przyznaję, że tylko w Paryżu można widzieć coś podobnego.
— Czyś widziała w ambasadzie owego ogromnego szewca?
— Widziałam; wygląda jak Saturn.
— A tego drugiego, co taki gruby? albo tego małego z czerwonemi oczkami, albo tego z czerwoną głową?
— Prześliczne włosy!