Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
20
WIKTOR HUGO.

nem drewnianym, w który od południa Wielkiego Czwartku aż do południa Wielkiej Soboty dzwoniono. Quasimodo miał więc piętnaście dzwonów w swoim seraju, jednak dzwon Marya był mu najmilszym.
Trudno wypowiedzieć jego radość w dnie uroczyste. Kiedy astrolog powiedział mu: „Idź“ — wstępował na dzwonicę prędzej, niż kto innyby zeszedł. Zadyszany wchodził pod wielki dzwon, patrzał nań przez chwilę z zamiłowaniem, przemawiał do niego i głaskał jak konia, ktorego ma puścić w drogę. Po pierwszych pieszczotach przywoływał pomocników, będących na niższych piętrach wieży i kazał zaczynać dzwonić. Poruszono serce dzwonu... Quasimodo drżący nań patrzył, a pod nim drżała podłoga. — Dzwoń! — wykrzykiwał z niepomiarkowaną radością. I zabrzmiały wszystkie dzwony; wieża zatrzęsła się, belki, kamienie, wszystko drżało. Dzwon rozigrany wychylał swoją paszczę to w tę, to w ową stronę Paryża, a dźwięk jego rozlegał się na cztery mile wokoło. Quasimodo stawał przed otwartą paszczęką, oddychał jego tchnieniem i z przyjemnością patrzył na ów język żelazny, który mu cosekunda głosy w ucho podawał. Był to jedyny wyraz, jaki mógł dosłyszeć, jedyny ton, który mu przerywał wieczne milczenie. Był swobodny wtedy, jak ptak na słońcu. Nagle jakaś wściekłość go opanowywała: oko jego błyskało i, jak pająk, czatujący na muchę, rzucał się na swój ulubiony dzwon. Wtedy, zawieszony nad przepaścią, miotany z dzwonem na wszystkie strony, chwytał spiżowy potwór za uszy, obejmował jego koronę nogami i jego ruch swoją siłą powiększał. Tymczasem wieża skrzypiała, a on