Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
114
WIKTOR HUGO.

Kapitan, coraz bardziej zakłopotany, rzekł:
— Prawdziwie śliczna robota.
Na te wyrazy Kolombina Graillefontaine, także piękna jasna blondynka, rzekła do Florentyny, spodziewając się, że kapitan jej odpowie:
— Moja droga, czyś widziała krzyżowe roboty w pałacu Roche-Gruyon?
— Czy to nie ten pałac, przy którym jest Louvre? — zapytała, śmiejąc się Dyanna de Christeuil, mająca piękne ząbki i dlatego ustawicznie się śmiejąca.
— Tam, gdzie jest dawna wieża murów Paryża? — dodała Amelotta Montmichel, piękna, świeża brunetka, która miała zwyczaj wzdychania sama nie wiedząc dlaczego.
— Moja droga Kolombino, — odparła pani Aloiza — czy chcesz mówić o pałacu, należącym do pana Bacqueville za Karola VI? W rzeczy samej, śliczne tam są obicia.
— Karol VI, Karol VI — mruczał przez zęby kapitan, muskając wąsy. — Mój Boże, jakże dawne czasy staruszka pamięta!
Pani Glondelaurier mówiła dalej:
— Rzeczywiście, piękne są tam obicia, coś osobliwego.
W tej chwili Berangera Champchevrier, wysmukła, siedmioletnia dziewczynka, patrząca z balkonu, zawołała:
— Patrz, Florentyno, cyganka z bębenkiem tańcuje na placu wpośród ludu.
Rzeczywiście słychać było bębenek.
— Cyganka — rzekła Florentyna, zwracając się machinalnie w stronę placu.