Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
100
WIKTOR HUGO.

jasną, ufryzowaną głową, krzyczał, wszedłszy na ramiona Robina.
— Patrzcie, panowie i panie! oto mają ćwiczyć garbusa Quasimodo, dzwonnika od Panny Maryi, który jak dzwonnica ze swojemi garbami wygląda.
Kat uderzył nogą. Koło zaczęło się obracać. Quasimodo zachwiał się pod powrozami, krępującemi go; osłupienie, malujące się na twarzy biedaka, powiększyło śmiech tłumu.
Nagle, w chwili kiedy koło ukazało panu Pierratowi grzbiet górzysty Quasimoda, ten podniósł rękę, metalowe kulki zaświstały w powietrzu i padły na grzbiet biedaka.
Quasimodo skulił się, jakby ze snu przebudzony. Zaczął pojmować, o co rzecz chodzi: gwałtowna boleść wykrzywiła twarz jego, ale nie wydał najmniejszego jęku. Tylko obracał głową to wtył, to naprawo, potem nalewo, wstrząsając nią, jak byk, ukąszony przez osę.
Po pierwszem uderzeniu, drugi raz nastąpił, później trzeci i tak dalej, bez liku. Koło nie przestawało się obracać, a razy spadać. Wkrótce krew trysnęła, rozlała się strumieniem po czarnych ramionach garbusa, a kulki metalowe, świstając ustawicznie w powietrzu, obryzgiwały nią motłoch.
Quasimodo, jak się na pozór zdawało, odzyskał zwyczajną swoją nieczułość. Próbował, ale nieznacznie, rozerwać więzy: oko jego zabłysło, muskuły nabrzmiały, członki zwinęły się i łańcuchy się wyprężyły. Wysilenie było potężne, rozpaczliwe; ale więzy prewota zasilne: skrzypnęły, zatrzeszczały, ale się nie zerwały.