Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
95
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

lany łój ze świecy. Ostatnie, siedząc w miedzianym kotle, który cegłą czyściło, wydobywało zeń głos, któregoby pewno nie zniósł Stradivari.
Przy ogniu była także i beczka, a na niej żebrak. Był to król na tronie.
Trzech, którzy przyprowadzili Piotra Grintoire, przywiedli go przed beczkę i w tej chwili wszystko umilkło, prócz dziecka w kotle.
Grintoire nie śmiał oddychać, ani wznieść oczów.
Hombre, quita tu sombrero? — rzekł jeden z trzech, i, nim go Grintoire zrozumiał, drugi wziął mu kapelusz. Prawda, że nędzny, ale na słotę albo deszcz przydatny.
Król z wysokości swojej beczki przemówił:
— Co to za włóczęga?
Grintoire zadrżał. Ten głos, jakkolwiek groźny, przypomniał mu inny, ten, co to pierwszy cios zadał jego sztuce, wołając przez nos: litości, litości! Podniósł głowę i poznał Clopina Trouille-fou.
Clopin Trouille-fou, chociaż przybrany w oznaki królewskie, był zawsze w łachmanach, tylko rana z ręki mu znikła. Miał w ręku bat z surowca, jakiego wówczas używali sierżanci na rozpędzenie ludu i który nazywano boullayes. Na głowie miał coś okrągłego i spiczastego, czego ani czapką, ani koroną nazwać nie można.
Grintoire, nie wiedząc dlaczego, odzyskał nadzieję, poznając w królu Okręgu Cudów żebraka z wielkiej sali.
— Panie — wyjąkał — jaśnie oświecony... Najjaśniejszy panie... Jakże cię mam nazywać, mówił na-