Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
93
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Prowadzimy go do króla, prowadzimy go do króla.
— Najświętsza Panno! — szepnął sobie Grintoire — król tutaj! to chyba jaki kozioł.
— Do króla! do króla! — wiele powtórzyło głosów.
I zaczęto go ciągnąć. Trzech nowych żebraków zaczęło go ciągnąć, mówiąc: To nasz! to nasz!
Suknia poety, już i tak cierpiąca, w tej walce o mało nie wyzionęła ducha.
Gdy przechodził straszny plac, złudzenie jego znikło i smutna ukazała się rzeczywistość. W pierwszej chwili z jego poetycznej głowy, albo raczej z prozaicznie pustego żołądka uniósł się wyziew, który, owionąwszy otaczające go przedmioty, pozwalał mu widzieć tylko straszydła. Po chwili wzrok jego mniej był obłąkany i mniej powiększający. Rzeczywistość rozjaśniła się przed nim, uderzyła w oczy, trąciła po ciele i powoli rozszarpała całą poezyę. Musiał spostrzedz, że wszedł nie w Styks, lecz w błoto, że go szarpali nie szatani, ale złodzieje, że tu nie idzie o jego duszę, ale poprostu o życie (bo nie miał owego talizmanu, który godzi złoczyńcę z uczciwym człowiekiem — kieski). Nakoniec, przyglądając się bliżej, widział wszystko, jak jest.
Okręg cudów był zbiorem rabusiów, zaczerwienionych krwią i winem.
Widok, jaki się przedstawił jego oczom, kiedy go przywiedziono do celu drogi, nie mógł go natchnąć poezyą chociażby piekielną. Był to najprozaiczniejszy szynk. Gdybyśmy opisywali nie piętnasty wiek — powiedzielibyśmy, że Grintoire zstąpił z Michała Anioła na Gallota.