Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
77
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

ty, talerze, wszystko głuszyło. Czytelnicy raczą sobie przypomnieć, że to muzyka Piotra Grintoire.
Trudno wyobrazić stopień dumy, która smutna i obrzydła twarz Quasimoda jaśniała w czasie pochodu z pałacu na plac de Grève. Pierwszy raz w życiu doświadczył zadowolenia miłości własnej. Do tej chwili znał tylko upokorzenie i wzgardę dla swego stanu, obrzydzenie dla siebie. Teraz, choć głuchy, cieszył się oklaskami ludu, którego nienawidził dlatego, że sam nie był od niego lubiony. Chociaż lud ten składał się z głupców, ze złodziei i żebraków, mniejsza o to, zawsze to lud, on zaś jego władcą. Dlatego za dobre przyjmował szydercze oklaski, oddawane uszanowanie dla pośmiewiska, do którego mieszało się nieco bojaźni, bo garbus był silny, kulas zręczny, a głuchy złośliwy. Trzy te przymioty zmniejszały śmieszność.
Czy jako naczelnik błaznów umiał sobie zdać rachunek z uczuć, których doświadczał i któremi widzów natchnął, nie umiemy powiedzieć. Dusza, która zamieszkiwała w jego ciele, była niezupełna i to, co doświadczał, było niepewne i pomieszane. Radość tylko biła z jego czoła, duma nim miotała, około ponurej i nieszczęśliwej jego twarzy było zadumanie. Nie mało to zadziwiło wszystkich, kiedy Quasimodo w tem upojeniu radości przechodził koło domu z kolumnami, że mężczyzna jakiś przebił się z tłumu i z gniewem wydarł mu z rąk miotłę złoconą, oznakę naczelnictwa.
Ten mężczyzna, szaleniec, był to ten sam łysy, który, w czasie tańca cyganki, straszył ją swemi groźba-