Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
56
WIKTOR HUGO.

złość, cierpienie, smutek, udręczenia były rozlane. Niech kto, jak mu się podoba, całość z tego utworzy.
Okrzyk był powszechny, wszyscy pośpieszyli ku kaplicy. Wyprowadzono z niej głowę błaznów. Teraz zdziwienie było nad miarę, bo wykrzywienie pozostało na twarzy.
Raczej cała osoba była wykrzywieniem. Wysoka głowa, najeżona rudemi włosami; pomiędzy dwoma ramionami, na przodzie i na tyle garb ogromny; system goleni i nóg tak uorganizowany, że tylko w kolanach schodzić się mogły i wyglądały jak dwie kosy; szerokie nogi, ręce ogromne, wszystko niekształtne i potworne, jednak objawiające siłę, zwinność i zręczność. Szczególny wyjątek z ogólnego prawidła, które wymaga, aby siła, równie jak piękność, z harmonii wypływała. Takiego błazny wybrali sobie naczelnika.
Rzekłbyś, że to jest podruzgotany olbrzym.
Kiedy ten rodzaj cyklopa ukazał się na progu kaplicy, nieruchomy i tak szeroki jak wysoki, carré par la base, jak pewien wielki człowiek powiedział — z kurtki koloru czerwonego i fioletowego, z dzwonkami, nadewszystko ze szkaradności, gmin poznał go natychmiast i zawołał:
— To Quasimodo, dzwonnik, Quasimodo garbus od Panny Maryi, Quasimodo jednooki, Quasimodo kulas. — Vivat! vivat!
Widzimy, że biedak miał nazwisko do wyboru.
— Ostrożnie, ciężarne panie — wołali swawolnicy.
— Albo te, które niemi być chcą — dodał Jan.
Kobiety w istocie twarze zakryły.