Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114
WIKTOR HUGO.

— Ja nie wiem.
— Ale przecież?
Wyjęła z za gorsu mały podłużny woreczek, zawieszony na łańcuszku z paciorek; woreczek ten wydawał zapach kamfory, a w nim było szkło zielone, naśladujące szmaragd.
— Może dlatego — rzecze.
Grintoire chciał wziąć woreczek, lecz go ukryła.
— Nie dotykaj pan tego, mógłbyś odjąć mu własność, albo onby tobie zaszkodził.
Ciekawość poety wzrosła.
— Kto ci go dał? — zapytał.
Położyła palec na ustach i woreczek starannie ukryła.
Grintoire zadawał jeszcze pytania, lecz niechętnie na nie odpowiadała.
— Co znaczy wyraz Esmeralda?
— Nie wiem — rzekła.
— A w jakim on jest języku?
— Zapewne w cygańskim.
— Więc nie jesteś z Francyi?
— I tego nie wiem.
— Czy masz rodziców?
Zaczęła śpiewać dawną piosnkę:

Moim ojcem jest ptaszyna,
Moją matką jest samica;
Wpław przebywam wszelkie wody,
Nie znam trwogi, nie znam szkody,
Poi mię czysta krynica,
Schronieniem lada krzaczyna.

— Wybornie! — rzecze Grintoire — w jakim wieku przybyłaś do Francyi?