Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Po nasyceniu żołądka Grintoire zawstydził się, że tylko jedno jabłko zostawił. — Ty nie jesz, panno Esmeraldo? — rzecze. Odpowiedziała kiwnięciem głowy i wzrok utopiła w sklepienie.
— O czem ona, u dyabła, myśli? — mówił do siebie Grintoire. To być nie może, żeby ten karzeł, wymalowany na suficie, całą jej zajął uwagę. Przecież i ja mógłbym się z nim porównać.
I odezwał się: — Panno!
Zdawała się go nie słyszeć.
Zaczął jeszcze raz: — Panno Esmeraldo. — Daremnie. Dusza dziewczyny była gdzieindziej i głos poety nie mógł jej przywołać. Na szczęście koza się w to wmieszała, ciągnąc lekko swoją panią za rękaw.
— Czego chcesz, Dżali? — zapytała cyganka, jakby ze snu zbudzona.
— Jej się zapewne chce jeść — rzekł Grintoire, rad, że zawiązuje rozmowę.
Esmeralda zaczęła kruszyć chleb, który Dżali jadła z jej dłoni.
Grintoire nie pozwolił Esmeraldzie powrócić do dumania i delikatnie zapytał:
— Więc mię nie chcesz za męża?
Młoda dziewczyna spojrzała nań i odpowiedziała:
— Nie.
— A za kochanka? — zapytał Grintoire.
Skrzywiła się i znowu rzekła:
— Nie.
— Za przyjaciela? — mówił Grintoire.
Wlepiła wzrok w niego i odpowiedziała po chwili rozwagi: