Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Châteaupers. Oparty o róg mieszkania swej narzeczonej, klął jak poganin.
— Na moje zbawienie, rotmistrzu, — mówił Jehan, biorąc oficera za rękę — klniesz, co się zowie!
— Kolki by cię śmiertelne, — odpowiedział rotmistrz.
— To niech lepiej ciebie! — odparł Jehan. — No, ale mniejsza! skąd, powiedz, kapitanku drogi ten wylew rzetelnej elokwencji?
— Daruj, dobry mój towarzyszu, — rzekł wtedy Phoebus ściskając dłoń Jehanka, — rozpędzonego konia nie osadzisz na miejscu. Kląłem istotnie pełnym galopem. Wychodzę właśnie od tych świętoszek, a ilekroć je opuszczam, zawsze mam pełną gardziel złorzeczeń; zadławiłbym się, gdybym nie wypluł do kroćset beczek.
— Chcesz pójść się napić? — spytał żak.
Propozycja uspokoiła rotmistrza.
— Dlaczegożby nie? Cóż, kiedy pieniędzy nie mam.
— Ale ja za to mam.
— Ba! pytasz o drogę?
Jehan zamiast odpowiedzi, z majestatyczną prostotą zatoczył sakiewkę przed oczyma kapitana. Tymczasem archidjakon, zostawiwszy zdumionego prokuratora, podszedł ku nim, zatrzy-