Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Archidjakon nie powstał nawet na przyjęcie gościa. Dał mu znak, by usiadł na stojącym przy drzwiach stołku, i po kilku chwilach milczenia, które zdawały się być dalszym ciągiem poprzednich rozmyślań, rzekł do niego tonem protektora:
— Dzień dobry, mistrzu Jakóbie.
— Pozdrawiam was, mistrzu, — odpowiedział człowiek w czerni.
Między dwoma sposobami, jakimi wymówione zostały, z jednej strony to: mistrzu Jakóbie, z drugiej wprost i stanowczo, mistrzu, była różnica dzieląca „jaśnie wielmożnego“ od „pana“ „domine“ od „domne“. Widocznem było, że uczony przyjmował ucznia.
— 1 cóż! — odezwał się nowym zwrotem archidjakon po paru minutach milczenia, którego mistrz Jakób nie śmiał przerywać, — jakże ci się udaje?
— Niestety, mistrzu mój, — odrzekł zapytany ze smutnym uśmiechem, — dmucham wciąż. Popiołu co niemiara, ale złota ani źdźbła.
Dom KJaudjusz poruszył się niecierpliwie.
— Nie o tem mówię, panie Jakóbie Charmolue, mówię o procesie waszego czarnoksiężnika. Jak on się nazywa? Marek Cenaine? klucznik Izby obrachunkowej? Czy przyznaje się do czarnoksięstwa? Czy badanie poskutkowało?