Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrył na ścianie wielkiemi literami ten oto wyraz grecki:

ἈΝΆΓΚΗ.

— Mój brat oszalał, — rzekł w duchu Jehan.
— Bez porównania prościej było napisać Fatum; nie wszyscy przecież obowiązani są umieć po grecku.
Archidjakon znów utonął w krześle, biorąc głowę w dłonie, jak chory w gorączce.
Żak patrzał na brata ze zdziwieniem. On przecież nie wiedział wcale otwierając swe serce przed światem, nie słuchając innych praw prócz praw natury, pozwalając swym namiętnościom wylewać się po linji swych skłonności, on u którego jezioro wielkich wzruszeń było ciągle suche, tyle bowiem nowych ścieków wynajdywał dlań co rana... on nie odgadywał, z jaką wściekłością to morze ludzkich namiętności burzy się i gotuje pozbawione będąc wszelkiego odpływu; jak się pieni, jak wzbiera, jak wylewa, jak ryje serce, jak wybucha w wewnętrznych łkaniach i głuchych konwulsjach, dopóki nie przełamie tamy i nie utoruje dla siebie łożyska. Poważna i lodowata powierzchowność Klaudjusza Frollo, chłodna ta powłoka stromej a niedostępnej cnoty, zawsze w błąd wprowadzała Jehana. Wesołemu żakowi nigdy przez myśl nawet nie przeszło, że