Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biegu głową o mur i padł omdlały na posadzkę. Odzyskawszy przytomność, zatoczył się na posłanie, skręcił się i spazmatycznie całować począł miejsce jeszcze nie wystygłe, gdzie spoczywało dziewczę młode; zostawał tak minut kilka nieruchomy, jakby konający. Padł w końcu po raz drugi bez sił, bez ducha; wyczołgał się na kolanach na próg celki i przysiadł wprost drzwiczek, z wyrazem skamieniałego jakiegoś zdziwienia. W postawie tej przetrwał więcej godziny, nieporuszenie okiem wlepionym w izdebkę opuszczoną bardziej zasępiony i zadumany, niż matka między kolebką pustą, a trumienką pełną. Nie wyrzekł ani słowa; gwałtowne tylko łkanie wstrząsnęło całem jego ciałem; łkanie jednak bez łez i skargi, jak owe łyskanie letnie, którym żaden huk nie towarzyszy.
Zdaje się że w tedy to, szukając w głębi swych dum strapionych, ktoby mógł być niespodziewanym napastnikiem cyganki, przyszedł mu na myśl archidjakon. Przypomniał sobie, że sam tylko dom Kjaudjusz posiadał klucz od schodów, prowadzących do schronienia dziewczyny; przypomniał dwie nocne jego wyprawy i napaść na młodą tancerkę, jedną, której on Quasimodo dopomagał, drugą której przeszkodził. Tysiączne szczegóły stanęły mu w oczach i niebawem nabrał przekonania że nie kto inny jeno