Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spiesz! — rzekł Tristan krótko. — Naśmiejesz się sobie dowoli później.
Tymczasem od chwili zdradzenia się dziewczyny pustelnica nie wyrzekła ani jednego słowa. Rzuciła biedną na pół obumarłą cygankę w kąt jaskini i sama wróciła napowrót do okiennego otworu, o którego kamienną oprawę wsparła się obiema rękami, jakby szponami. Gdy Henriet Cousin zbliżył się ku oknu, takim go dzikim wzrokiem przeszyła, że się cofnął.
— Panie — rzekł wracając do wojewody — którą to z nich brać trzeba?
— Młodą.
— Chyba-że! ze starą bowiem licho się jakieś dzieje.
— Biedna mała tancerka! — westchnął stary pięćdziesiątnik czat.
Henriet Cousin podstąpił znowu pod okno. Oczy spuścić musiał przed spojrzeniem matki i począł dość nieśmiało.
— Pani...
Ona mu przerwała głosem grubym, ponurym:
— Czego?
— Nie po was, nie, po tam tą przychodzę.
— Po jaką tamtą?
— Po młodą.
Pustelnica poczęła trząść głową i wrzeszczeć: