Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kleiła do niej usta i nie dawała innego znaku życia prócz łkania. Strumienie łez lały się z jej oczu jak deszcz nocny. Naraz powstała, odgarnęła z czoła długie siwe włosy i z wściekłością lwicy porwała obiema rękami za żelazną kratę celi. Lecz sztaby trzymały się mocno. Wtedy pobiegła do jednego z kątów nory, chwyciła duży kamień, który służył jej za poduszkę i cisnęła nim w kratę z taką siłą, że jedna ze sztab pękła rzucając tysiące iskier. Drugie uderzenie wywaliło zupełnie żelazny krzyż przegradzający okienko. Poczem wyrwała zardzewiałe końce sztab. Są chwile kiedy ramię kobiety posiada siłę nadludzką.
Po utworzeniu w ten sposób przejścia, na co dość było jednej minuty, pustelnica chwyciła swą córkę w pół i wciągnęła do celi.
— Chodź! na dnie przepaści cię odnajduję! — szepnęła.
Gdy się dziewczynka znalazła w celi, posadziła ją lekko na ziemi, po chwili znów wzięła i nosząc ją na rękach, jakgdyby zawsze była jej małą Anielką, zaczęła biegać po ciasnej celi upojona, wesoła, krzycząc, śpiewając, całując swą córkę, mówiąc do niej, wybuchając śmiechem, zalewając się łzami i to wszystko jednocześnie wśród uniesień i pieszczot najtkliwszych.