Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyniło jej mowę czemś tak pstrem, jak jej strój półparyski, półafrykański. Zresztą, mieszkańcy zwiedzonych przez nią krajów lubili ją za jej wesołość, miłe i żywe ruchy, za jej tańce i śpiewy. Jak sama mniemała, w całem mieście dwie tylko osoby ją tylko nienawidziły, i o nich to często się odzywała z bojaźnią: pustelnica z Wieży Rolandowej, która niewiadomo z jakiego powodu, czuła urazę do cyganek i przeklinała młodą tancerkę, ile razy ta przechodziła koło jej okienka; drugą osobą był ksiądz niejaki, który zawsze przy spotkaniu, rzucał na nią gniewne spojrzenia i wymawiał słowa przejmujące ją trwogą. Ostatni szczegół zmieszał silnie archidjakona, Gringoire jednak nie zauważył tego; dość było dwóch miesięcy czasu dla zatarcia w pamięci lekkomyślnego poety dziwnych zdarzeń owego wieczoru kiedy to spotkał był cygankę i dla zatarcia w umyśle jego roli, jaką w tem wszystkiem odegrał archidjakon. Pozatem, zapewniał Gringoire, mała tancerka nie bała się niczego; nie zajmowała się wcale wróżbiarstwem i to ją chroniło od zatargów z władzą, tak często się przydarzających cyganom. Przytem w razach cięższych, poeta był dla niej bratem, jeżeli nie mężem. Filozof zaś znosił bardzo cierpliwie ten rodzaj platonicznego małżeństwa. Dawało mu to wszakże dach nad głową i kawałek chleba. Każdego rana opuszczał sie-